sobota, 19 września 2015

Miks autorski 51 - przekraczając granice, czyli co zdjęcie to na-pięcie!

Witajcie!

Nie wytrzymałem, normalnie nie wytrzymałem i we wrześniu postanowiłem wrzucić jeszcze jeden wpis, którego zbierana zawartość zaczęła wypalać mi oczy już na następny dzień po opublikowaniu poprzedniego. Długie zdanie, ale w sumie chodzi o to, że sugeruję przed obejrzeniem miksu numer 51 zapiąć pasy i zabezpieczyć gałki oczne przed uszkodzeniem, bo żelazo przygotowałem solidne!
I żeby mnie później jeden z drugim stojąc w kolejce po L-4 albo inną rentę nie narzekali, że nie ostrzegałem! ;-)

Oczywiście jakiś podkładzik by się przydał:

Zacznijmy może ultradelikatnie - niezgnitym Escortem na czarnych spod jakiegoś szczecińskiego marketu...
...by następnie przeżyć uderzenie fotką miejsca, o którym raczej sądzę, że było licznie odwiedzane przez wielu czytaczy Złomnika:
To tylko dwa wrastające Trabanty na tyłach nowoczesnej hali, przewijaj dalej:
Jeszcze tylko dwa rzuty okiem pod sklep budowlanym w Szczecinie:

Piaggio - mimo pozorów - jeszcze po "naszej" stronie granicy:
MNIAM!

Tymczasem w Danii...


Parking pod firmą mocno stawiającą na nowoczesność potrafi czasem zaskoczyć:

Opel robi to, co potrafi najlepiej, gnije:
Koniec tej łagodności, wjeżdżamy do Kopenhagi!
Dwudrzwiowy sedan! Niemiecki! ;-)
W sumie nieciekawa, "kolorowa" dzielnica (BTW po lewej stronie stało pięć samochodów na polskich numerach), a tutaj taki widok:
Tak, to MG:
W sumie środku Danii "stałolądowej":
na sprzedaż był:
dokładniejsze dane, jakby ktoś potrzebował:
Trochę na wschód:
Chuck Norris chyba nie byłby dumny!
Dość częsty widok w Danii - Tesla, oczywiście nie tylko na lawetach ;-)
Nie wiem, czy mnie oczy nie zawiodły, ale widziałem tuż po chwili lawetę pełną Mazd. Oprócz CX, 6 (w większości czerwonych!) moją uwagę zwróciła, z cała pewnością Mazda, ale inna. Mały kabriolet, także czerwony, z całą pewnością nowy, bo z charakterystycznymi przednimi błotnikami.
Czyżbym przegapił fakt, że nowa MX-5 jest w sprzedaży?
Podczas kolejnej wizyty w Kopenhadze, już na wyjeździe moje oczy zostały miło połechtane widokiem poobijanego z każdej strony Citroena DS kombi w kolorze "ostra sraczka', w dodatku wypełnionego po sam dach i głowę kierowcy rowerami (wiadomo - Dania!). Lecz zanim to nastąpiło, w prawie samym centrum duńskiej stolicy wcisnął mnie w fotel kontakt wzrokowy z materialną manifestacją określenia "JEDYNYTAKI":

Tymczasem w Niemczech...

Gdzieś na autostradzie A20, środek nocy. Prędkość - wiadomo - autostradowa, widzę przed sobą zbliżające się tylne światła, jakieś takie inne. Już po kilku chwilach, słuchając bulgocącego wesoło V8 wyprzedzałem kanciatego Chevy Caprice'a! Jakby tego było mało, jakieś 5 minut później...DELOREANA!!! Z wrażenia aż musiałem się zatrzymać. A może zatankować, wszystko jedno ;-)
Tam zaś taki widok:
Szwajcarzy na niemieckiej autostradzie, w starym francuskim samochodzie, sfoceni przez Polaka koreańskim telefonem produkowanym w Chinach.
Albo jakoś tak:

Tymczasem w Szwecji...

Ostatnia moja wizyta w tym dziwnym, nieprzyjaznym kierowcom kraju trwała dość krótko. Ot - prom, kilkaset kilometrów "autostradą" (po jednym pasie w jednym kierunku, a zamiast parkingów z toaletami - przystanki komunikacji miejskiej!), załatwienie co trzeba u klienta i z powrotem "na styk" na prom.

Jak przy duńskich autostradach dość częstym widokiem są samochody po dachowaniu (co ciekawe, dominują ZX i Mondeo II/III), tak przy szwedzkich stoją w sporej liczbie zdemolowane, zdekompletowane albo spalone, jak ta jeszcze dobrze nie wystygnięta 'Sylwetka':
Na przedmieściach Jönköping "trafiła" mi się impreza, zlot czy cholera wie co; w każdym razie jeszcze nigdy w swoim życiu nie widziałem w jednym miejscu takiej ilości kamperów. One były WSZĘDZIE, w każdej uliczce i zaułku, placyku. TYSIĄCE! Niestety, ten był najciekawszy:
A wiecie, że Skandynawowie lubią amerykańskie żelazo? ;-)


Nie miałem za bardzo czasu, ale specjalnie dla TAKIEGO żelaza zatrzymałem się na chwilę:
Pamiętam, jak identyczny ale zielony wrastał sobie w miejscu gdzie dziś jest sklep warzywny obok byłego "Cezasu"...ale jestem stary!

Jego było pół:
Z cyklu "(Nie tylko) Leniwiec/Basista płakał jak oglądał" ;-)


się trafił jeden rodzynek, prawie nie zepsuty:


Nawet nie wiem jak to skomentować. Ten trynd znaczy.
Jakieś 200 metrów dalej na kolejnym parkingu stało obok siebie jeszcze SIEDEM takich. SIEDEM! Tam się już nie zatrzymałem, bo...wspominałem już, że spieszyłem się na prom?

Tymczasem po drugiej stronie ulicy:
Natomiast w samym Ystad:


I tyle na dziś. Czy już różne rzeczy się do Was uśmiechają? ;-)
P.S. Coś mnie się wydaje, że kolejny wpis będzie raczej basowy...


sobota, 5 września 2015

Miks autorski 50 - żelazo & rokenrol!

Witajcie!

Nowy miesiąc - nowy wpis, dziś z dużą ilością żelaza z trzech krajów, wrażeniami pokoncertowymi oraz herezjami, znaczy moimi opiniami i obserwacjami. Ponieważ nie ma sensu sztucznie pompować wstępu, dlatego przejdźmy od razu do konkretów.

1. Żelazo


Oczywiście, jak każdy (od jakiegoś czasu) miks tutaj, zacznę od kącika szczecińsko - czarnotablicowego:





...i reszta tego, co się udało się ustrzelić w Szczecinie:
zgadza się - Z1 Egon jakiś rok temu został złapany w Warszawie (!!!)
tutaj potwierdza tezę, że najlepsze fury są pod Lidlem ;-)
na potencjalnych klientów w pewnym komisie czeka czarne Volvo:
Szczecin też ma swojego Gargamela! ;-)
spłonione Porsche...
Krul, także ten. #suchar
i co zrobisz jak nic nie zrobisz?
przestali go robić, nim zdążyłem być wystarczająco bogaty na nowego, i już.
specjalnie dla wiadomokogo.

Tymczasem w Inowrocławiu (do którego jeszcze wrócę), oraz po drodze do i z niego:
W samym Inowrocławiu obeszliśmy z Wybranką jakieś 3 ulice w pobliżu Świętokrzyskiej 107.
bo to przecież normalny widok na parkingu pod centrum handlowym (dla ludziów pokroju prestiż madafaka tedeik - galerią)

mniej-więcej naprzeciwko wejścia na teren festiwalu:

i w pełnej okazałości:
zaś na pobliskim osiedlu:



tego nawet nie wiem jak skomentować:

w centrum Wałcza:

niestety nie bardzo mogliśmy się zatrzymać:
Ciężko powiedzieć, czy to oryginał czy samoróba:

taki drobny majndfak. W Zachodniopomorskiem
jakby ktoś pytał: za Żukiem stoi Star 266

Tymczasem w Danii...
Phi! plastik! ;-)

Dziwne miejsce. Jakieś stare traktory, przyczepy, a w środku "salonu":
Pikapy są stworzone do pracy!
Save Saab. A nie, czekaj...
szkoda, że skręcałem w lewo:
Poprzednim razem stał jeden:
Duńczycy strasznie się przejmują prestiżem. Jak widać:
Kolejne brytolskie żelazo:
Chyba sąsiedzi go nie lubią. Ja bym jeździł!

Tymczasem w Szwecji...
a dokładniej na jakichś 30-40 metrach


Gdzie indziej w Szwecji polski akcent, czyli Jaris na (niepłonącym) Solarisie:
 Może tego nie widać, ale tym pojazdem jeździła sobie po Europie rodzinka 3-osobowa.
Tak, to kamper.

2. Czas na muzykę!

Tak jak zapowiedziałem, tak zrobiliśmy. Zaczęło się oczywiście od biletów:
Na bramie wejściowej - taki trochę dysonans...?
Rozpoczął zespół State Urge - skromni, zdolni, dobrze brzmiący i niewiele śpiewający. Bardzo mnie się spodobało co i jak grali.
Jakbym się miał czepiać, to tylko sprzętu basisty - ten precel, owszem był dobrze słyszalny, ale jak dla mnie średnio pasował do stylistyki zespołu; IMHO bardziej sprawdziłoby się jakieś nowoczesne brzmienie. Użyty w dwóch kawałkach fretless nie był dla odmiany prawie wcale słyszalny, a szkoda.
Czy trzeba przypominać, kto był gwiazdą tego dnia?
"ja tu byłem" ;-)
W międzyczasie na scenie pojawił się taki "nowoczesny zestawik basisty za wagonik pieniędzy":
A później zaczęli grać. Ten bas żarł, po prostu ŻARŁ tak, że "aż cycki urywało". Reszta instrumentów tez brzmiała znakomicie, obsługiwana przez operatorów którzy wiedzieli co z nimi robić. Niestety, efekt psuł wokalista, który w momentach gdy wchodził na scenę i otwierał paszczę, celem wydobywania dźwięków, wolał swój głos modulować w irytujący sposób, przypominający sposób śpiewania wyjca któremu "jest ciemno" i tego drugiego, co "spada".
Wspominałem już, że muzycznie zespół pierwsza klasa?
Nie widział tabliczki!? ;-)
Po nich na scenie pojawił się Motorpsycho. Grali głośno, przeważnie szybko i z mięchem. Ten zestaw lampek robił to, co do niego należało! Szkoda tylko, że ich granie średnio pasowało do klimatu muzycznego imprezy.
Niestety, nie obyło się bez awarii - dwa razy nawaliły im przody, kiedy indziej całkiem zamilkli. Na szczęście impreza była obsługiwana przez nieprawdopodobnie ogarniętą ekipę techniczną, która cały czas czuwała i jakiekolwiek zgrzyty usuwała w szybkim tempie, a zwykle jeszcze zanim coś się wydarzyło. I tak podczas całej imprezy.
Pod koniec wykonu Motorpsycho zrobiło się już ciemno - odpowiedni klimat na MOJĄ gwiazdę wieczoru. Techniczni wtoczyli kolejny zestaw sprzętu:
Już jest dobrze; późniejsze doznania słuchowe tylko to potwierdziły.
(ale ja lubię brzmienie EBS !)
Mistrz postanowił podłogę zainstalować sobie sam...
...i jako jeden z nielicznych poświęcił kilka minut na strojenie, rozgrzewkę i ustawienie gałkologii:
Widok i brzmienie Colina Edwina, napitalajacego kostką z "zamachem zza głowy" po fretlesie - bezcenne!!!
Naturalnie zagrali głownie materiał z ostatniej płyty Tima Bownessa, ale nie zabrakło fantastycznych, sporo różniących się od wersji albumowych wykonań kawałków z repertuaru No-Man'a: "All the blue changes", "Housewives hooked on heroin" i "Time travel in Texas". 
Cały koncert wykonali z ogromnym luzem, Bowness co jakiś czas wtrącał czerstwe żarciki, a jedną piosenkę zupełnie popierniczył - śpiewał inną niż grała reszta zespołu.
 "co za publiczność! odstawiają owacje na stojąco przed outrem! oni nie znają moich piosenek!" ;-)
(tak było!)
Stojąc na wprost stanowiska Mojego Ulubionego Basisty (praktycznie w pierwszym rzędzie), zauważyłem dziwną rzecz: dźwięk docierający do moich uszu z zestawu EBS był czysty i żywy (mimo, że Spector z EMG MMTW), natomiast "przody" wydobywały z głośników jakiś dziwny przester w niskich częstotliwościach. Ale OCZYWIŚCIE się nie znam.
P.S. Zapowiadanego Teo Travisa nie było.


Po nich na scenie pojawił się Fish z zespołem. Niestety, po pierwszych kilku minutach musieliśmy się - ze względów obiektywnych - ewakuować. Ale nic straconego - w listopadzie będzie w Szczecinie!

Taka tylko ciekawostka - basista Fisha porzucił olejowanego Warwicka na rzecz...czerwonego Spectora Euro 5!
BTW: aktualnie średnio intensywnie poszukuję celem zakupu! (ale tylko 4 strunowego), ewentualnie coś podobnego charakterem.

TAK BYŁO!
 (niestety, aparacik nie umie nagrywać w lepszej jakości):
W przyszłym roku też musimy się wybrać!

I jeszcze na koniec tylko tak dorzucę kilka luźnych refleksji:
1. Po w/w koncertach doszedłem do wniosku, że w idealnym świecie, to znaczy między innymi takim, w którym umiem choć średnio grac na basie, potrzebowałbym tylko dwa instrumenty: F Bassa i fretlesa.
2. Zdarzyło się ostatnio, że nabyte drogą kupna CZTERY płyty podczas ripowania nie zostały odnalezione w CDDB. Mało tego - dwóch z nich nie ma nawet w Last.fm Fingerprint! (czasem posiłkuję się Banshee). Do tej pory nie wydawało mnie się, że muzycznie to aż taka egzotyka - chyba trudno uznać za takową wykonawców około-Wilsonowych, w tym pewną supergrupę z pewnym słynnym fretlessem. Bo jeśli się mylę, to czy nagle stałem się jakimś cholernym muzycznym hipsterem? ;-)
I tyle.