środa, 3 lipca 2013

Top 10 - dziesięć najulubieńszych demonicznych albumów

Dzieńdobry.
Dzisiaj będzie na temat. Znaczy muzycznie ;-)
Zamiast miksów, fur, żelaza, ton metalu, czołgów, rdzy i szpachli - malutkie, prywatne zestawienie najulubieńszych lub najważniejszych dla mnie albumów tzn. takich do których najczęściej wracam lub które wywarły na mnie największe wrażenie a nawet wpływ. Bo przede wszystkim jestem słuchaczem/pochłaniaczem muzyki.
Kolejność nie do końca odpowiada domyślnej gradacji ;-)
Zaczynamy od...

10. Lebowski - Cinematic
W sumie nie do końca moje klimaty, ale muzyka dzięki świetnej atmosferze  oraz profesjonalnemu wykonaniu i zmiksowaniu naprawdę wciąga. Oczywiście się nie znam, ale moim zdaniem wstawki wokalne są na tym albumie zbędne, wmiksowane w instrumentarium dość brutalnie, tak "po polsku" (kiedyś normalnie o tym tutaj napiszę i wszyscy się poobrażają!)
Polecam obiema łapami, tym bardziej że zespół jest z mojego miasta - Szczecina!
P.S. Zastanawiałem się czy zamiast tego nie dać No-Man-"Returning Jesus"...

9. U2 - Achtung Baby
Świetna, rockowa, ponadczasowa płyta!
W każdej nutce czuć ducha Berlina pierwszej połowy lat 90-tych, do tego te nazwiska! Milczeniem pominę to w jakim kierunku poszedł później U2 i jak bardzo zeszmacono materiał z tej płyty rożnymi wyjcowatymi wykonaniami.
Dla mnie przede wszystkim właśnie partie Adama Claytona są tym, co sprawiło że zapragnąłem basować. No dobrze, była jeszcze Nick Cave & The Bad Seeds-"Let Love In".
Przyznać się - kto ode mnie pożyczył te płytę i nie oddał!!

8. Muzyka filmowa - Until the End of the World
Tak naprawdę w pakiecie z numerem 9. Płyta kupiona zupełnie przypadkiem "gdzieś na końcu świata", dopiero kilka lat później obejrzałem film do którego stworzono tą muzykę. Kogo tutaj niema?! Depeche Mode, Nick Cave, Lou Reed, U2, Elvis Costello, R.E.M, Talking Heads....
Mądry film + świetna, inspirująca muzyka.

7. Porcupine Tree - Fear of a Blank Planet
Najmłodsze wydawnictwo w tym zestawieniu, przedostatnia płyta Porcupine Tree przed zawieszeniem działalności. Kiedy się tylko pojawiła w moich łapach, po rozpakowaniu z folii przez kilka dni nie wychodziła z odtwarzacza w samochodzie, a w tamtym czasie kręciłem sie Masterem po "połowie Europy". Niesamowite jak dobrą muzykę można stworzyć o brytyjskie gimbazie ;-) 17-minutowy "Anesthetize" wgniata w fotel. A partie basowe Colina Edwina to mistrzostwo świata!

6. Faith No More - King for a Day, Fool for a Lifetime
O tym albumie napisano i powiedziano już tak wiele, że mnie pozostaje tylko dodać że nie od razu zaskoczyłem klimat. Dopiero po paru przesłuchaniach "wgryzłem się" i pokochałem :-)

5. Archive - Controlling Crowds (I-IV)
Duszny (podwójny) album, świetna muzyka, wciągająco - przebojowe"Bullets". Ale rapu i tak nie trawię. Kurde, nie umiem nic więcej o tej płycie powiedzieć.

4. Muzyka filmowa - Lost Highway
Jedno słowo - schizofrenia muzyczna, ale tylko pozornie. Trent Reznor, Angelo Badalamenti i Barry Adamson stworzyli świetne tło do kolejnego odjechanego filmu Davida Lyncha. Tło? co ja gadam! to pełnoprawny album przeładowany emocjami, smaczkami, fantastycznym hałasem! Wszystko to rozkosznie masuje mózg poprzez otwory uszne :-)

3. Rush - Feedback
Podobno najbardziej lubimy piosenki które już znamy ;-)
Nie, nie jest fanem Rush (bo oczywiście obligatoryjnie każdy basujący facet natychmiast i naturalnie nim jest?); Geddy Lee & spółka wzięli stare, dobrze znane piosenki i nagrali je po swojemu, raczej nie wiele zmieniając. Trudno tego nie lubić, szczególnie że ich wersje w większości są po prostu lepsze i bardziej dopracowane w stosunku do oryginału. Wyjątek (oczywiście subiektywnie) to "The Seeker", który w wykonaniu The Who jest po prostu bardziej...'naturalny'.
Gdzie moja płyta?!

2. Muzyka filmowa - Twin Peaks
GENIALNY, HIPNOTYZUJĄCY serial. Taka sama muzyka autorstwa Angelo Badalamentiego. Od czasu premiery wciąż uzależniony!
Polecam na jesienne i zimowe wieczory, szczególnie w pakiecie z dobrą, wciągającą książką!

1. Opeth - Blackwater Park
Zaskoczenie w kontekście reszty pozycji? Moim zdaniem największe dzieło Stevena Wilsona (za jakiś czas można będzie ocenić "The Raven..."). Tego nie da się słuchać cicho! Wspaniałe melodie, "ściana dźwięku" w stylu starego Depeche Mode, każdy instrument perfekcyjnie brzmi i "siedzi" w swoim miejscu. Trzebaby "wybitnym polskim producentom" tę płytę podarować aby się dowiedzieli jak należy miksować wokal żeby nie znęcać się nad słuchaczem.
Reedycja brzmi gorzej, bardziej płasko ale ja się nie znam.
Kto mi nie oddał CD? (tej też!)

Jak widać - same "starocie". Świadomie pominąłem nowsze rzeczy, do których jeszcze nie nabrałem wystarczającego dystansu, np. "The Raven that Refused to Sing (and other stories)" Stevena Wilsona, czy też "Metallic Taste of Blood" oraz wszystkie oczywiste rzeczy, jak np. Pink Floyd, Black Sabbath czy Therapy?.
Dziękuje za uwagę.
Fil fri tu koment i takie tam ;-)

5 komentarzy:

  1. Interesujące zestawienie. Chyba zainspirowałeś mnie do zrobienia toptena numerów do samochodu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Twój komentarz uświadomił mi, że lista do samochodu byłaby zgoła inna...

    OdpowiedzUsuń
  3. Spoko, spoko ale daaaaaaaawaaaaaaać fury:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. spokojnie, kolekcja się robi. Na 2 specjały poluję, oprócz tego mam coś specjalnie dla Ciebie ;-)

      Usuń
  4. W sumie to teraz dopiero obczaiłem, że nie znam aż dwóch pozycji! Ukradnę z neta i załączę se. Pzdr

    OdpowiedzUsuń